pan tylko i to nie zawsze, od chętki do bijatyki mógł go powstrzymać nahajką.
Drugi kozaczek, który piorunem z kozła zeskoczył i już fajkę panu oczyszczał, zowiący się Jagoda, świeży, młodziuchny, zwinny, żywy, choć mu z oczu patrzała pojętność i spryt, popsuty był widać zawcześnie. W twarzy jego malowała się dojrzałość, zawsze prawie gdy zbyt pospieszna, zgniliznę z sobą wiodąca. Był to ulubieniec pana i dobrze o tem wiedział.
Kalanka zsiadając z bryczki zawołał do swoich ludzi:
— Hej, słysz Zabijaka!
— A co bat’ku?
— Koniom dobrze wytchnąć, można siana rzucić, niech zęby przetrą. Wy napijcie się po kieliszku wódki.
— Dobrze bat’ku!
I Zabijaka zsiadł zaraz z bryczki, lejce do kółka nejdyczanki przywiązując.
Właśnie gdy pan Kalanka zabierał się wyciągnąwszy wnijść do karczmy, Juchim, który wprzód przez okno popatrzał, wyszedł na jego spotkanie.
Żyd, jak zawsze, miał minę niecierpliwą, rozgorączkowaną i ramieniem jednem gwałtownie potrząsał, a oczyma latał jakby niemi i pana i konie chciał pożreć. Z szyderskim uśmieszkiem powitał przybyłego; Kalanka pozdrowił go rubasznem:
— Jak się masz stary szachraju?
— Kłaniam panu... młodemu; — dodał żyd trochę ciszej.
— Co? — podchwycił stając podróżny.
— Co? a cóż? kłaniam panu! — rozśmiał się Juchim. — Wyglądałem pana i wyglądał, myślałem, że już i miniecie Zapadnię.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —