To mówiąc odeszli na bok powoli i poczęli rozmawiać ciszej, nieco oddaliwszy się od karczmy. Rozmowa ta trwała dobry kwadrans, ale nikt jej podsłuchać nie mógł, bo niby oglądając konie, ustąpił Kalanka na trakt i o kilkadziesiąt kroków od karczmy się odsunął. Nie uszła ona wszakże bacznych oczu Sury i Juchima.
Żydówka pierwsza wychyliwszy się przez okno, wskazała w milczeniu mężowi rozmawiających; spojrzał za nią arędarz i zamyślił się głęboko, potrząsł głową jakby niemałą wagę przywiązywał do tego spotkania, i nie spuścił już z oka pana Kalanki i Boikowskiego, jakby z ruchów ich i min usiłował odgadnąć, co z sobą mówili.
Wkrótce jednak narada się skończyła, a że konie popasły, Kalanka odesławszy przez Jagodę pieniądze za wódkę do karczmy, sam zaraz siadł na bryczkę. Zabijaka krzyknął na konie, pan podał rękę ekonomowi, żegnając go bardzo serdecznie, i odjechał.
Boikowski przez chwilę popatrzał za odjeżdżającym i wszedł nazad do karczmy, jeszcze wzgardliwszy, dumniejszy, hałaśliwszy niż wprzódy. Czapki już nie zrzucając, rozwalił się na ławie i kazał sobie ognia podać do fajki. Naścia z pokorą i pospiechem mu służyła. Juchim chodził jeszcze po alkierzu, wzdłuż, wszersz, latał, rzucał się, ale nie spieszył do Boikowskiego, starając się widocznie wprzód uspokoić i ukołysać.
— Żydzie, a chodź-no tu! — zakrzyknął pan ekonom. Arędarz pokazał się na progu, ręce za pasem, oczy błyszczące, wargi drżące, uśmiech złośliwo-szyderski w całej twarzy.
— No? a co?
— A co? wszakżeś powinien tu stać i czekać co ci
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —