Domyślnością żyda i jego słowy dwuznacznemi przez chwilę tak był strapiony ekonom, że nic odpowiedzieć nie mógł; wreszcie usiłując się wykręcić, podchwycił:
— Na czem? na koniu?
— Ej! gorzej jak na koniu.
— Coś bo tobie chodzi po głowie, Juchimie, czego ja doprawdy nie rozumiem.
— Bo pan rozumieć nie chce. Aj! aj! na co to już darmo przedemną udawać; żyd wszystko wie, nawet co kto myśli!
Widocznie mięszał się Boikowski.
— Głupiś — rzekł impetycznie — sam nie wiesz co ci się śni.
— Nu! nu! niechaj tak! patrz pan tylko, żebyś sobie sam nie wyrzucał, jak co zrobisz niedobrze.
Ekonom wyraźnie wałczył z chęcią wynurzenia się przed żydem i zasiągnienia jego rady, a potrzebą zachowania jakiejś tajemnicy, i zadumał się, zdawał rachować; wreszcie porwał za czapkę:
— Durzysz się nie wiedzieć czem Juchim — zawołał; — wam żydom zawsze w głowie, czego drudzy i nie pomyślą. Pamiętaj-no, żeby mi wódka była.
— Nu! nu! to będzie; niechaj ja i nic nie wiem.
Jeszcze na progu zaciął się Boikowski, odwrócił do arędarza, chciał mówić i czapkę nacisnąwszy na uszy pospieszył milcząc do konia. Juchim może w nadziei zwierzenia odprowadzał go.
Przed karczmą Zmora z fajeczką w ustach trzymał kozacką szkapę, która głowę spuściwszy, resztek siana szukała na ziemi. Siadł raźnie pan Boikowski, skinął tylko głową i poleciał wąską drożyną do Zaborza wiodącą.
Długo z szyderskim uśmiechem wiódł za nim okiem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.
— 35 —