— A cóż, widziałeś się z Kalanką? — spytała Jejmość puszczając kłąb dymu.
— O! a jakżeś to zgadła? — trochę usta zaciąwszy zapytał mąż.
— Wielka sztuka! sameś mi mówił, że się tam macie zobaczyć.
— Ja?
— A ty!
— Kiedy?
— O! dajże mi pokój! Alboż mogę spamiętać? Wczoraj, czy dzisiaj; inaczej, proszę cię, zkądżebym to wiedzieć mogła?
Jegomość tylko głową pokiwał.
— Widziałem się — rzekł cicho — widziałem, zgadłaś.
— No, i cóż tedy?
— A cóż ma być? zwyczajnie, złote góry tymczasem obiecuje, ale żebyśmy tylko źle na tem nie wyszli, moja Tereniu. Reflektuję się, że podobno wielkie robimy głupstwo.
— Znowu poczynasz swoje! nieznośny z ciebie ciamajda.
— Już ja to wiem, że ty mnie nigdy nie posłuchasz. A mnie ten łotr Juchim, który nie wiem jak wszystko zdaje się przewąchał, pierwszy strachu napędził.
— Na cóżeś się przed nim wypaplał?
— Ja! miałbym się wygadać? Co ci się dzieje! Byłbym istotnie ciamajda! Słowa z nim o tem nie mówiłem, ale jak zobaczył żeśmy poszli na ustroń, niby konie opatrując z Kalanką, zaraz pomiarkował! I że to jak wiesz, żyd gorączka, języka za zębami nie strzyma, dał mi do zrozumienia, co o tem myśli. Kolnęło mnie to w serce, bo zdaje się, że ma rację.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.