— Słuchasz żyda; jemu o swoją skórę chodzi!
— Pomiarkuj-no jednak kochanie... nam się tu, nie ma co mówić, wcale dobrze dzieje.
— No i cóż z tego!
— A jak zrobimy co myślim, majątek pójdzie w inne ręce, kto wie czy tu nam tak panować pozwolą?
— Głupi jesteś, kochany Michale, pozwól to sobie powiedzieć — zawołała jejmość ruszając ramionami. — Jeżeli zgodzimy się pomagać Kalance, to pewnie nie darmo. Ja to już wprzód dobrze obrachowałam. Musi nam część swoją w Otrębach puścić darem darmo na lat trzy, a oprócz tego utrzymamy się na ekonomji tutejszej.
— Dobrze to obiecywać, a nuż nam potem da koziołka? procesować go o to niepodobna!
— A któżby na słowo się zdawał i na łasce chciał zostać? Kontrakt na Otręby weźmiemy wcześnie, i o ekonomję też czarno na białem spisać nie zawadzi.
— Chyba! chyba! — rzekł zamyślony Boikowski.
— Darmo sobie tem głowy nie susz — odezwała się sama pani — ja to już wszystko ułożę za ciebie z Kalanką; twoja rzecz, żeby się staranie udało. Masz nad panią przewagę, korzystaj; trzeba o sobie myśleć.
— No! to się rozumie, ja swojego pewny!
Wśród tych słów otworzyły się drzwi i podżyła kobieta, którą ekonomowa powitała dość złośliwem: — Cóż to za szczęście, że możemy powitać u siebie pannę Kunegundę? — ukazała przez nie głowę.
Panna Kunegunda, nie młoda, smutna, bardzo skromnie ubrana, w szlafroku perkalowym, w wełnianej chusteczce, w czepeczku bez pretensji na głowie, twarz miała nie piękną, pospolitą, ale z wyrazem wielkiej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.