— Oj to ziółko — ozwała się Teresa do męża — takie to ciche, pokorne, rzekłbyś że gęby nie ma, a do wszystkiego złego najpierwsza. Niech co najmniejszego zobaczy, zaraz pani doniesie, a nie ustrzedz się przed nią, wszystko wyszpera.
— Niechaj sobie donosi — śmiejąc się rzekł Boikowski — co ja powiem pani, to święte. Ona zamilknie, a ja każdą rzecz jak chcę wytłumaczę.
W tem powtórnie drzwi się z trzaskiem otwarły, żywo, zamaszysto i już nie smętna panna Kunegunda, ale piękna, zwinna czarno-brewa, wyskoczyła przez próg panienka. Strojna bardzo, wyświeżona jak lalka, w jedwabnej sukience, w floransowym fartuszku, w safjanowych trzewiczkach, z chustką w ręku, z parasolikiem w drugiem, z różą we włosy wpiętą, doskonale przedstawiała subretkę starych komedji. Nie wielkie to a ładniuchne stworzenieczko wleciało jak ptaszek, świergocąc i chichocąc, oglądając się, śmiejąc, jakby rade, że się z sobą popisze, bo wiedziało... o! wiedziało jak było ładne! W twarzyczce małej, okrągławej, jak jabłuszko rumianej, w koralowych usteczkach, w oku czarnem i płomienistem, w zadartym trochę ale bardzo kształtnym nosku, zgrabnych ramionach, popiersiu i zręcznej kibici, był nadmiar może trzpiotowatości, zalotności, ruchu, ale się to wybaczało tej oryginalnej subretce.
Była to uosobiona Rozynka komedji XVIII. wieku, gryzetka paryska i Lizeta Berenger’a... zlane w jedno.
Pani ekonomowa podała jej rękę po angielsku na progu, a Boikowski ze staroświecka ująwszy przydużą trochę łapkę, ucałował serdecznie pokrywającą ją glansowaną rękawiczkę.
— A! Frunia! przecieżeś sobie przypomniała o nas!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.