Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakżem ci wdzięczna, żeś choć zajrzała do mnie!
— Podziękowanie nie zasłużone; na ten raz przybiegłam tylko za interesem.
— No, może i pani po mnie? — zapytał Boikowski.
— A cóż pan myślisz? właśnie pani mnie przysyła!
— No, idź bo już, idź — zawołała Teresa — gotowa się pani zniecierpliwić i pogniewać.
— Gdzież znowu! — odparł Boikowski biorąc niechętnie za czapkę — alboż się to ona umie gniewać? Ale wszelako, do zobaczenia, musi być coś pilnego, pójdę.
— Pilnego? — widzisz pan przyszły jakieś rządowe obwieszczenia czy palet, pani już niespokojna, a tu nikt jej przeczytać nie potrafił.
Frunia rozsiadła się wygodnie na kanapie obok ekonomowej, a Boikowski nie bez pomrukiwania wyszedł nareszcie na ganek. Tu jeszcze połajał parobków, wyciągnął się pary razy i leniwo poszedł ścieżką przez sad i ogród ku dworowi.
My za nim.
Dwór, któryśmy już z dała ujrzeli, był stary, ale się jeszcze jako tako trzymał. Z bliska wiek na nim był znaczniejszy; część ścian dla pogniłych podwalin chyląc się, prosiła o podpory i dach miejscami dziurami świecił, niedbale przyrzuconemi słomą; okna wypaczone miały pozór wypadających, a staroświeckie okienice z serduszkami, po większej części na jednej tylko trzymały się zawiasie.
W około nie wiele zmieniono z dawnego rozporządzenia: dziedziniec od sadu oddzielał jeszcze częstokół wysoki, a w ogrodzie drzewa siedziały posłuszne, w wyprostowanych rzędach, formujących ulice i kwatery. Kilka kanapek darniowych, altanka zgrzybiała, huśtawka