Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

się wcale o przygłuszenie stukotu, jaki podkute jego buty robiły; owszem, umyślnie zdawał się stąpać głośno. Drugi pokój cały był zajęty kobiecym sprzętem, krosienkami różnego rodzaju, stoliczkami, krzesłami, poduszkami; ale w nim równie nikogo nie znalazł pan ekonom. Świeżo widać rzucona książka do nabożeństwa, przy której leżały na widoku dwa z pieczęciami wielkiemi papiery, zdawała się mówić o niedawnem oddaleniu się pani. Boikowski obejrzał się, ramionami ruszył niechętnie i niecierpliwie, tu i owdzie powlókł oczyma z szyderską ciekawością, i nie idąc już dalej, chrząknął parę razy, a potem zakaszlnął głośno.
— Kto tam? — spytano łagodnie z sąsiedniego pokoju.
— Ta ja, Jaśnie pani, Boikowski.
— A dobrze, właśniem po niego kilka razy już posyłała — odpowiedziała wychodząc z sypialni nie młoda już kobieta. — Dobry wieczór ci, panie Boikowski; powiedz, proszę, niech mi świecę przyniosą.
Skrzywiwszy się, czego po ciemku widać nie było, pan ekonom poszedł kazać dać świecę i powolnie, z przyzwoitą powagą powróciwszy, ujął się za krzesło blisko stojące, nogę na nogę założył, głowę podniósł i czekał.
— Gdzież to pan bywał? — odezwała się pani zasiadając na kanapie i poprawiając w koło siebie poduszki.
— Byłem w polu... musiałem być wszędzie koło gospodarstwa; pani wie, że wszystko na mojej głowie, wydołać trudno, ledwie teraz do domu się przywlokłem.
Dziewczynka z kawiarni przyniosła świecę i szczypce.
— A Stanisław gdzie? — spytała pani.
— Poszedł za panienką na przechadzkę.
— To jeszcze nie powrócili?