— Nie, pani!
Przyniesiona świeca rzuciła na twarz dziedziczki blask, dający się jej lepiej przypatrzeć. Była to niemłoda kobieta, blada, okryta wczesnemi marszczkami, które piękne niegdyś rysy zmieniły, z oczyma zapadłemi, z ciałem zgiętem, z wyrazem znużenia i boleści, który w ruchu, głosie i wejrzeniu zarówno się malował. Widać jeszcze było, jak niegdyś prześliczną być musiała, widać było, że przecierpiane boleści zawcześnie z niej smutną zrobiły ruinę. Nie tyle bowiem lata jak raczej nieszczęścia wypiętnowały ślad swego przejścia na jej twarzy; siła życia widocznie pasowała się tu jeszcze z rozkładającym ją ciężarem smutku, z gryzącą boleścią. Choroba z tych nasion wyrosła, dojadała ją do reszty, i wychudzenie nadzwyczajne, kaszelek krótki, częsty a suchy, blask oczu głęboko pod sklepienie powieki zapadłych, żółto-woskowa bladość, jakieś gorączkowe poruszenia i niepokój zdradzający się co chwila, potem osłabienie nagle... aż nadto wyraźnie stan jej objawiały. Głowa ciążąca pochylała się ciągle na jedno lub drugie ramię, oczy spuszczały ku ziemi przymykając powiekami, całe ciało zginało szukając podpory.
Z trudnością zdawała się nietylko poruszać, ale mówić nawet. Pomimo cierpienia jednak, nadzwyczaj łagodną i pełną dobroci twarz miała, a dobrotliwość jej zarówno zdawała się pochodzić z usposobień serca i z rozpaczliwego jakiegoś zobojętnienia. Ubrana była stosownie do wieku, ale z widocznem staraniem i smakiem; nic w tym stroju nie sprzeczało się, nie biło w oczy i wszystkie jego części harmonijną a skromną stanowiły całość.
Taką była pani Żacka, dziedziczka Zaborza, wdowa
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.