po Jerzym Żackim, sędzią per excellentiam zwanym, bo długo ten urząd piastował i polubownie we wszystkich sporach współobywateli spełniał go do samej śmierci. Lecz odłóżmy historję jego, a wróćmy do rzeczy.
Pani Żacka sparła się na krawędzi kanapy i słabym głosem odezwała się do ekonoma:
— Mój Boikowski, zobacz-no tam, koło mojej książki nabożnej na stoliku, leżą dwa jakieś dzisiaj przysłane pisma; jestem niezmiernie niespokojna, przeczytaj je i powiedz mi o co to chodzi.
Zbliżył się ekonom, przysunął sobie świecę i począł rozpatrywać się w urzędowych poleceniach.
— Jedno — rzekł — o niedoimkę, a drugie, — dodał po chwili chowając do kieszeni papiery — o podwody.
— Nic więcej?
— Nic więcej.
— Wieleż tam znowu tej niedoimki?
— Tysiąc kilkaset złotych.
— To jakieś nieśmiertelne tysiąc kilkaset złotych; zawsze je płacę, nigdy zapłacić nie mogę.
Boikowski drgnął niecierpliwie i pokręcił wąsa.
— Cóż to za dziw — rzekł porywczo — rosną winy i nowe podatki przychodzą.
— Powiedz-że mi, zkąd my to zapłacimy?
— Już co tego jaśnie pani, to nie wiem.
— Ja nie mam nad trzysta złotych — odezwała się pani Żacka niemal z płaczem.
— Co jaśnie pani rozkaże, to ja zrobię.
— Ale poradź-że mi, co ci mam kazać! mamy co do sprzedania?
— Nic nie ma!
— Jakto? już nic? Mieliśmy przecież tyle żyta!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.