Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

jest pewnie i najmniej pospolitą. Uczyniona przez rachubę, bez serca, ofiara ta nie ma wartości; ale gdy ją podnosi uczucie, uświęci przywiązanie, jest to bez wątpienia najpiękniejsze, bo najskromniejsze z poświęceń. Życie całe Stanisława składało się z ofiar, ponawianych bez końca, nieocenianych wysoko przez niego, choć istotnie wielkich, z zaparcia ciągłego samego siebie i wszelkiej pamięci na los własny. Wcielił się on był w pana swego, potem w jego rodzinę, przyrósł do niej, i zapomniał o życiu odrębnem, własnem, żyjąc nią tylko.
Serce najpoczciwsze towarzyszyło w nim wyższemu wykształceniu moralnemu, jakiem go obdarzyło obcowanie ciągle z jednym z najpoczciwszych w świecie ludzi, nieboszczykiem panem Żackim. Prawość pana odbiła się w słudze jego. Od niego wziął on uczciwość posunioną do ostatecznych jej granic, do przesadzonej delikatności, i nadzwyczajną przytem skromność, łagodność i pokorę, pobożność do uniesień skłonną i dar zapominania o sobie dla bliźnich. Pierwszy zawsze do poświęcenia, ostatni do ocenienia tego co czynił, cichy, małomowny, czynny pomimo wieku, rozpalał się tylko i oburzał, gdy go traf do szaleństwa i niepoczciwości przybliżył; rozgadywał, gdy o swoim nieboszczyku kochanym mógł przed kim poufale a szeroko rozpowiedzieć. Nigdy zdaje się nie pomyślał o sobie, chyba na tajemnej z Bogiem rozmowie, w której surowo się liczył z tego co zrobił i co był winien uczynić; nigdy nie dopominał się o nic, nawet o najsprawiedliwiej należne.
Życia już resztka spływała mu teraz na tajemnej pracy i czuwaniu nad ukochanemi, lub na cichej, długiej, przerywanej łzą i wspomnieniami modlitwie. Nie mając co robić, wiązał siatkę, oczyszczał drzewka