Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

zrobił scenę, że jeszcze źle się po niej czuję. Mój kochany Stanisławie, ile razy mówisz mi co podobnego, proszę cię, przekonaj się dobrze wprzódy, żebym potem za ciebie nie cierpiała.
Stanisław stał jak przykuty do ziemi, Justyna spoglądała na niego nieśmiało, z politowaniem i współczuciem, bo starcowi dwie łzy kręciły się w oczach. Zdawał się myśleć, usta otworzył jakby już miał wybuchnąć, potem zamknął je, skłonił się tylko i wyszedł powoli.
— Moja droga mamciu — przybiegając do sędziny zaszczebiotała Justysia — cóż to się stało? biedny Stanisław wychodząc miał łzy w oczach.
— Doprawdy? doprawdy? — niespokojnie spytała matka. — Ale bo nie wiesz, jaką z jego przyczyny dostałam burę od Boikowskiego.
— O! to nieznośny człowiek — ze wstrętem ale cicho szepnęła Justysia.
— Ja wiem, że ty go nie lubisz, moje dziecię, wszyscy go tu nie lubią, ale on mi potrzebny, i wierzcie mi, nie tak zły jak sądzicie. Ludzie go nie lubią, bo mojego dobra pilnie strzeże. Tak to zawsze kochana Justysiu. Prawda, że gorączka, ale najpoczciwszy człowiek i pełen uczucia honoru.
Nic na to nie śmiała odpowiedzieć córka, a sędzina ciągnęła z westchnieniem:
— Poczciwy, dobry Stanisław, serce anielskie, ale stary już, ociężał i przywiduje mu się często co nie jest. Z tej osobliwszej o nas troskliwości, widzi wszędzie i nieustannie oszukaństwa, kradzieże i podejrzywa każdego. Potrafił toż samo wmówić Kunegundzie i niepokoją mnie oboje razem. Boikowski to moja prawa ręka,