niosła. Stary zastanowił się chwilę długą, pomyślał smutnie nad wywrotem swoich nadziei i odezwał się w końcu:
— Dziej się wola Boża, moja jejmość! Wola Boża! Powiedz jej niech-że się tem nie trapi. Z hrabią grzecznie zerwę, a jeżeli pan Józef uczciwy jak był, i przemówi za nim bliższe poznanie, nie będę przeciwny.
Wkrótce potem, gdy Aniela nieco do sił nadzieją przyszła, wyjechali podkomorstwo z Warszawy na wieś.
Żacki w ciągu tego wszystkiego pracował w domu i starał się uparte wspomnienie Anieli z pamięci swej i serca wyrzucić nowemi wrażeniami, osłonić je myślami poważniejszemi... nadaremnie! I on cierpiał i on zapomnieć nie mógł. Podwajał lekarstwa, choroba się zwiększała.
W tem jednego poranku, gdy zamknięty siedzi w ubogim swoim domku, krytym słomą, — zaturkotało pod oknami, a Stanisław przybiega, oznajmując przestraszony, że podkomorzy, sam podkomorzy in persona przyjechał. Istotnie było się czego przestraszyć, bo podkomorzy prawie nigdzie nie bywał, a Żacki tak wielkiego i rzadkiego gościa nie miał czem przyjąć w swej chacie ubogiej.
Wyszedł na próg z powitaniem, blady i drżący, pomięszany, osłupiały niemal; zdziwił się widząc w gościu choć większą wytrwałością i dłuższego życia doświadczeniem nieco pokryte, ale jeszcze widocznie się przebijające też same uczucia trwogi jakiejś i zakłopotania. Podkomorzy był równie zmięszany; zdawało się, że nie wiedział od czego zacząć, i gdy zwykle na wymowie aż do zbytku rozwlekłej mu nie zbywało, tu mu prawie słów brakło.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.