Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakoś przecie z wielką obudwu radością przełamali pierwsze lody i podkomorzy zaraz zaczął o interesie, pod którego pokrywką przyjechał do Żackiego, życząc sobie niby rady jego zasięgnąć. Pokazało się, że chcąc coś o tem gruntowniej wyrzec, potrzeba było papiery rozpatrzeć; nie miał ich z sobą sąsiad, umyślnie nie wziąwszy, i zaprosił pana Józefa do siebie.
Żacki rozmaitemi sposobami wymówić się starał od tego, ale gdy podkomorzy nareszcie począł mu przymawiać, że chyba domu jego odwiedzić nie chce i braterskim afektem gardzi... potrzeba było bytność przyrzec. Pojechał więc zaproszony na konferencję; tu jakby na większe jego udręczenie, już o interesie nie wspomniano: wyszły matka i córka, przyjmowano go jak gościa. Młody człowiek przeląkł się, widząc zmienioną bardzo Anielę; już ją ożywiała nadzieja, a jeszcze ślady długiej boleści nosiła w twarzy i całej postaci. Nadszedł wieczór, ani wzmianki o papierach... nazajutrz już się o nie Żacki przypominał; pokazało się, że ich w domu nie było i posłano dopiero po nie do jakiegoś prawnika; tymczasem nie puszczano go i zatrzymywano ciągle. Pod różnemi pozorami wyrywał się, chcąc odjechać, ale nie mógł: rozpacz i przestrach ogarniać go zaczynały.
Podkomorzy nie spuszczał oka z młodzieńca. Trzeciego czy czwartego nareszcie dnia ukazały się papiery na stole.
Sprawa to była tego rodzaju, że sąd o niej najlepiej mógł dać poznać człowieka; darujmy podkomorzemu, że się takiego chwytał wybiegu: zamierzył on sobie doświadczyć poczciwości Żackiego; zadawał mu pytanie, na które odpowiedź o losie jego stanowić miała. Zasta-