braknie, a jak szczęścia domowego nie znajdzie, i chleb najbielszy zgorzknie. Powiadam asindziejowi, że ją wydam za kogo zechce sama, choćby nie miał za co koni sobie kupić do wózka i dokąd ją zaprowadzić... byle co poczciwego!
— Daruj panie podkomorzy — przerwał Żacki zadziwiony — to nie moja rzecz... aleśmy inaczej dawniej o jego zamiarach słyszeli.
— Mogło to być trochę inaczej w istocie — rzekł powolnie stary — ale człowiek czasem i zmylić się może, a omyliwszy poprawić powinien. Mnie chodzi o szczęście córki, a nie o tytuł dla niej.
Bardzo to było wyraźne, i kto inny na miejscu Żackiego, byłby już roił sobie; ale on nadto był skromny; zresztą sądził, że to są słowa na wiatr tylko wyrzeczone; odjechał więc, najserdeczniej zapraszany, znowu rozkochany, rozmarzony, ale z postanowieniem unikania Anieli. Nie przypuszczał, żeby go tak wielkie, tak niesłychane szczęście spotkać miało.
Tymczasem rodzice Anieli, opowiedziawszy sobie wzajemnie, co uczynili, cieszyli się nadzieją, że zbliżyli do córki jej wybranego i ukochanego. Czekali potem tydzień, dwa, miesiąc. Aniela znowu chorować poczęła. Podkomorzy się przeląkł, trochę się pogniewał, a widząc że inaczej Żackiego nie pociągnie, pojechał do niego, przygotowany, choć go to kosztowało, do najotwartszego postępowania.
Zdziwił się znowu samotnik, gdy kolasa bogatego sąsiada u drzwi się jego zatrzymała; powitali się oba zmięszani, czując coś niezwyczajnego wiszącego nad ich głowami. Starzec długo prawił, dla dodania sobie odwagi, o rzeczach obojętnych, wahał się, odkładał, wreszcie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.