Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

przysunąwszy krzesło i biorąc za ręce Józefa, rzekł mu:
— Kochany panie Żacki, na Boga miłego nie bierz ze złej strony co ci powiem, bo muszę, choć mnie to wiele kosztuje. Bywałeś w domu naszym dawniej częściej; nie posądzam cię wcale, żebyś podstępnie starał się pozyskać przywiązanie naszej córki, wiem, że tegobyś się nie dopuścił bez zezwolenia i wiedzy rodziców... ale... Bóg widać tak chciał żeby cię Aniela pokochała. Chcieliśmy ją wydać za syna hrabiego Platenberga; rozchorowała się nam i matka na niej wymogła wyznanie, że Asindzieja kocha. Nie możesz się tego nie dorozumiewać... dziś przyszło do tego, że ja, ojciec, sam ci to mówić muszę. Aniela chora, ratuj ją i ratuj nas!
Podkomorzy rozpłakał się domawiając tych wyrazów, łzy płynęły mu po siwych wąsach. Żacki stał chwilę osłupiały, potem do nóg mu się rzucił jak długi. Gdy ochłonęli oba, młody człowiek wytłumaczył mu się z całego swojego postępowania i ucałowawszy ręce przyszłego teścia, pojechał z nim razem do Zaborza.
Z zadziwieniem przyjęło sąsiedztwo wiadomość, że ubogi chłopak, wedle niektórych nic nie mający za sobą, żenił się z bogatą dziedziczką, z jedynaczką, z podkomorzanką. Wieść ta była powodem do tysiąca komentarzów i plotek; byli tacy co jej wiary nie dawali, byli co ją najniegodziwiej tłumaczyli; ale po dwóch miesiącach zaproszono na wesele i państwo młodzi osiedli w Zaborzu, a podkomorstwo wynieśli się do drugiej wioski.
Życie Żackich z sobą było tylko dalszym i nieprzerwanym ciągiem wzajemnego, niezachwianego niczem przywiązania i błogiem przedłużeniem niespodziewanego szczę-