go wcale w dumę, nie uczyniły zarozumiałym i pysznym, jak się to najczęściej trafia; nigdy nie zaparł się pochodzenia swego, nie przypytywał do szlachectwa, które u nas nadaje wdzianie cieńszej sukni i szuwaksowanych butów. Pojmował on, że prawdziwe szlachectwo całe jest w duszy człowieka; przeczuł naturę tej instytucji, która więcej wymaga niż daje, większe wkłada obowiązki niż prawa. Uszlachcał się wewnętrznie, a gdy pochlebcy niezręczni zwali go panem Skibińskim, wręcz im odpowiadał, że jest synem chłopa i zowie się po prostu Skibą.
— Nie gardzę ja szlachcicem — powiadał — i owszem, ale go kraść nie myślę; zresztą, na świecie mi ono nie bardzo potrzebne, a święty Piotr o papiery nie pyta.
Po stracie pana, Stanisław długi czas był niepocieszony, i gdyby nie ta wiara, która go podtrzymywała, kto wie jakby był skończył; szczęściem, uratowała go pobożność i poszedł także do pokoju Justysi, rozpłakał się i tu pozostał. Odtąd był niańką, piastunem, aniołem-stróżem dziecięcia; nie odstępował go na chwilę, strzegł z daleka gdy mu obowiązki zbliżyć się nie dozwalały, a czuwaniu około niego, koło domu i pani, resztę życia poświęcił.
Wdowa, wypieszczona przez rodziców niegdyś, potem przez troskliwego męża, opuszczona dziś od wszystkich, nie przywykła do zajęcia, bojaźliwa nad miarę, łatwowierna jak wszyscy poczciwi, gdyby nie Stanisław, nieustannym byłaby oszukaństwa łupem. On jeden czuwał nad nią, nad jej mieniem, bronił ją w potrzebie i nieulękniony narażał się wszystkim, bojował z otaczającymi, nie dając jej uczynić najmnieszej krzywdy.
A że mu chodziło o to aby swojego dopiąć, nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.