rądlów, nieszczęśliwe popychadło, którem się wszyscy wysługują, a którego szturchają wszyscy, który każdego słuchać musi, a od nikogo dobrego nie posłyszy słowa. W tłustych i zakopconych spodeńkach, w brudnej koszulinie wydartej na łokciach, z włosem najeżonym na głowie, nie umyty, zawalany, Maciek mimo to wszystko miał twarzyczkę wesołą, pojętną, na której dwoje małych, czarnych oczu, okrągłych jak tareczki, ruchawo świeciły. Stanął w progu i ukłonił się.
— No, cóż tam, robota twoja w kuchni skończona? — zapytał Stanisław.
— O! jeszcze mi się cztery rądle zostało, ale stróż obiecał za mnie wyszorować.
— Masz więc czas?
— A już teraz mam.
— Gdzież twój elementarz?
Maciek poszedł do kątka i wyjął z niego zwiniętą w trąbkę szarą książczynę z drewnianą skazówką.
Z nią przystąpił do stoliczka; stary usiadł na swojem łóżku i powoli rozpoczęła się nauka wieczorna. Trwała ona dobrze pół godziny, a po niej nastąpiły pytania i przestrogi.
— A mówiłeś dziś pacierz moje dziecko? — spytał naprzód Stanisław.
— Kiedyż czasu nie było. Do świtu musiałem latać po wsi za jajami i kurą, potem trzeba było podpalić pod blachą, stoły poszorować, do ogrodu zbiedz.
— Alboż to biegając nie można się modlić? — rzekł stary. — Pan Bóg od ciebie przyjmie i bieganą modlitwę, kiedy jej klęczący zmówić nie masz czasu. Drugi raz jej nie opuszczaj. To jedno; drugie: słyszałem jakeś się tam darł z Hryćkiem, mając się za coś lepszego od
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.