— Miałeś mi mówić i wytłumaczyć się ze wczorajszego, a pleciesz stare androny, które tysiąc już razy od ciebie słyszałem.
— Otóż to wracam do dzisiejszego; czyżbym ja, zakląwszy się że waszej kapoty i złotówki nie przepiję, mógł taką podłość zrobić i u żyda ją zostawić, żeby nie djabeł! Słowo honoru! sami pomiarkujcie! Albo żebym się w błocie walał?
— A jednakże to było? Któż temu winien, czy znowu oficjalista od smoły?
— Słowo honoru daję panu Stanisławowi, że nie ja...
— Zapewne, nie ty, ale wódka.
— Od razu, widzi pan Stanisław, tak się raptem wstrzymać, żeby już ani kropli nie pić, będąc wprzódy trochę nałogowym, nie można; mogłoby być nieszczęście, choroba, albo i gorzej! Słowo honoru... doktor mi to jeden mówił bardzo uczony. Myślę ja tedy sobie, pod szelmą i kpem nie wypiję tylko jeden maleńki kieliszeczek, dla żołądka...
— Widzisz, że to nie djabeł ci pić kazał, ale ty sam.
— Ale poczekajcież. Wszedłem do Moszka, słowo honoru sobie dawszy; a u mnie słowo honoru, to już największa rzecz... Moszkowa daje mi kieliszeczek za dwa grosze, jak pana szanuję, że tylko za dwa; biorę go do ust i jakoś kiedy już przechylałem, tak, że wstrzymać się było niepodobna... kiedy spojrzę. A! panie com ja tam zobaczył!
— A cóż? wódkę trutniu!
— Gdzie tam! gdzie tam! Ta bestja, skurczypałka, djabeł widząc, że już inaczej rady sobie ze mną nie da, wlazł w kieliszek! Widziałem go własnemi oczyma, ot tak, jak teraz na pana i dobrodzieja mego najłaska-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.