wszego patrzę; wiercił kopytkami po kieliszku i podskakiwał. Nimem ja się spostrzegł, już mi siedział w żołądku; plułem nadaremnie, chciałem wyrzucić, niesposób! Dopieroż jak nie zacznie mi dokazywać od pięt począwszy do głowy i nie wiem już co się ze mną stało dalej... a to prawda, że Moszkowa i kapotę jegomościną i złotówkę potem zabrała.
Stanisław nie mogąc się nie uśmiechnąć, prędko jednak przybrał surową postać sędziego.
— Janie, Janie, rzekł, — nie durz mnie, bo nie odurzysz, i bez pomocy djabła zguba cię czeka doczesna i wiekuista, jeśli się nie poprawisz. Jesteś, a przynajmniej byłeś poczciwy, to wiem...
— A! a widzi pan Stanisław.. co prawda to prawda, a poczciwość grunt. Nawet raz na drodze dwieście złotych zgubionych znalazłszy, wiecie sami, że je oddałem do rąk; nawet mi znaleźnego więcej nie dali tylko sześć groszy, śledzia i kwartę wódki.
— Ale cię twój nałóg zgubił i dogubi: straciłeś zdrowie...
— E! to kołton, panie Stanisławie...
— To wódka! panie Janie.
— A kołton nic innego tylko djabeł, — cicho dodał żebrak — to już wiadoma rzecz...
— Nigdyż się już nie upamiętasz? nie poprawisz?
Jan westchnął żałośnie, może nawet szczerze.
— Patrz-ino, proszę cię; ja i ty byliśmy jednego stanu ludźmi, wyszliśmy z jednej wioski; mogłeś tak jak ja kończyć spokojnie i uczciwie, aleś sam nie chciał.
— Poradźcież mi, co ja mam robić... z tym skurczypałką — ciszej domówił żebrak. Stanisław ramionami ruszył.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.