— A dajcież mi co zjeść, bo dalibóg dwa dni nic w ustach nie miałem.
— Czemużeś wprzódy o tem nie mówił? — zapytał z wymówką stary sługa, i spiesznie poszedł do szafeczki w ścianie. — Masz jedz i idź spać do ogrodu, do budki, a nie oddalaj mi się. Jutro ci wyszukam jakiej płachty znowu, pieniędzy już grosza nie dam; będziesz mi sadu pilnował, ale za pierwszym razem co do karczmy pójdziesz, nie powracaj więcej do mnie.
Żebrak stał widocznie pomięszany.
— Za pozwoleniem pana Stanisława, — odezwał się z niejakiem wahaniem — to gotowo być nieszczęście! Wiadoma rzecz, nawet doktorowie powiadają, że od wódki jak od tabaki raptem odwyknąć nie można; mogłoby mnie ubić... Muszę taki choć kieliszeczek czasem...
— A jeśli tak, — rzekł stary — to ruszaj sobie gdzie chcesz; znowu tam jakiego djabla wypijesz, a ja z niemi nie chcę mieć do czynienia.
— Ale gdyby tak jeden tylko kieliszeczek z rana, drugi o południu wedle jedzenia... a trzeci...
— A! a idź-że mi precz! — ofuknął się Stanisław, chcesz żebym cię jeszcze dobijał i rozpajał; coż to znowu jest!
— Trzy tylko kieliszki! trzy nie wielkie kieliszki panie Stanisławie! — błagającym głosem wznowił Jan.
— Jeden to ci dam, niepoprawiony bibuło! — odparł zbywając się go starzec, — ale więcej ani kropli...
— Jeden... co to jeden! tak raptem się wstrzymać, to ja wiem od doktora — może być nieszczęście... żałośliwie skamlał ubogi — jeden to tak jak nic; gdyby zresztą choć dwa to jużbym siedział.
— A więc jak chcesz! jeden ci daję, więcej nie mogę...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.