— No! to już wola Boża, pójdę się lepiej pod płotami walać, westchnął pijak — ja wiem, że to będzie nieszczęście! Wole gdzie zginąć na ustroniu.
I mówił to tak żałośnie, że staremu Stanisławowi serce się wzruszyło.
— Niech cię już zresztą licho bierze, — mruknął niechętnie; dam ci dwa kieliszki, ale mi siedź, sadu pilnuj choć jeszcze nie ma czego, i krokiem się nie ruszaj. A jeśli byle raz pójdziesz do karczmy, więcej już do mnie nie powracaj. Kawałek chleba mieć możesz tutaj: szanuj-że go i pilnuj się.
— Za siebie to ja ręczę, słowo honoru! — rzekł żebrak kładnąc nagą rękę na piersiach; tylko za tego prześladowcę, to mi trudno. Oj! żeby to mi tak jakiego dobrego księdza, coby mi na skurczypałkę poradził, byłoby wszystko dobrze, jeszczebym i ja wyszedł na ludzi...
I westchnął nieborak, a zabrawszy chleb i ser do torby, o kuli i kiju powlókł się powolnie przez furtkę ku znanej sobie ogrodowej budzie.
Stanisław wywietrzywszy przyzwoicie izbę po gościu, który schronienie jego a nawet i sień wódką i właściwym jakimś dziadowskim swędem zaraził, pozamykał wszystko i pomodliwszy się jeszcze, zgasiwszy świecę, ujął za kij sękowaty, z którym codziennie obchodził dwór do koła. Opatrzywszy kuchnię i oficynę, poszedł do domu mieszkalnego i począwszy od ganku, okrążył go krokiem powolnym, przysłuchując się niekiedy czy wszyscy byli na swoich miejscach, przypatrując się czy światła pogaszone; wreszcie około północka, gdy już, pierwsze kury piały, powrócił do izdebki.
Szczęściem, folwark był daleko i głos z tej strony
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.