Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

ulatniając się w rozgrzanem powietrzu, roznosiła z sobą zapach bzów i jaśminów, bliskie osłaniających płoty.
Cisza głęboka panowała w tym kątku zewsząd okrytym i osłoniętym, do którego gospodarska wrzawa i hałasy dojść nie mogły; przerywał ją niekiedy tylko szelest liści, po których wiaterek uciekający gdzieś przeleciał tajemniczo. Na krzewach świergotały chmury ptasząt, które tam liczne pod opieką Justysi słały gniazda.
Przesadziła już ona była dosyć floksów i portulaków, których dla niej nie wiem zkąd dostał stary Stanisław, gdy ucho matki pierwsze posłyszało turkot przed gankiem od dziedzińca. Stanisław szybko wdział kapotę i pospieszył zobaczyć kto przyjechał. Minęła chwilka nikt się nie pokazywał, nareszcie drzwi od salki otworzyły się i piękny młody chłopiec w nich się ukazał. Tak mu dobrze było w tych ramach na ciemnem tle pokoju, jak gdyby do portretu stanął. Był to nie wielkiego wzrostu, bardzo kształtny młodzieniec, z wypogodzoną i uśmiechnioną twarzą, z wejrzeniem swobodnem i wesołem; — na czole jego szerokiem i czystem zdawała się mieszkać myśl poczciwa a skrzydlata, bo i przez niebieskie oczy poglądała pojętnie, i usta wiele także były mówiące. Włos nie długi ale lśniący i złocistemi odbiciami ogrzany, nie zakrywał mu pięknej skroni. Maleńki wąsik zarastał na wierzchniej wardze i zakręcony do góry, jakąś raźną i wojskową dawał mu postawę. Ubrany w czarną czamarkę i wcale nie strojny, trzymał w ręku książkę, rękawiczki i czapkę.
Pani Żacka spojrzała na niego ze swoją zwykłą uprzejmością i dobrocią go witając, ale z cieniem nieukontentowania.