cóż z tego, że się zapierasz nazwiska, gdy w rzeczy podobno tak jest jak mówią.
— Niech-że mi pani tego dowiedzie? Albożem opuścił jaką robotę dla pięknego widoku, pracę w polu dla książki, groch dla ideałów!
— Może gdybyśmy więcej byli z sobą, dałoby się to dowieść; tymczasem nawet z tego co widzę osądziłam pana poetą.
— Straszny to wyrok pani — rzekł Bolesław smutnie zwieszając głowę.
Justysia, która dotąd w milczeniu słuchała rozmowy, zbliżyła się i wmięszała do niej.
— Droga mateczko — mówiła po cichu poglądając na gościa — ja w panu Bolesławie nie widzę tak bardzo, tak bardzo poety, żeby go aż nazwać poetą. Juściż w każdym z nas choć za młodu musi być ziarnko tego co poezją zowią; musi być chwila rozkwitu... ale ten tylko poeta, w kim nasionko małe, zgłuszone u innych, na krzew kwiecisty wyrasta!
— O jakżeś to pani ślicznie powiedziała! — zrywając się z krzesła zawołał Bolesław — to święta i wielka prawda!... Któż nie poeta trochę; znam żydów co są poetami trochę w swoich handlowych czynnościach, zawsze sobie rojąc więcej, niż być może. Juchim należy podobno do takich poetów; a ja do jego pułku z ochotą przystaję... Jestem zapewne tyle poetą co on...
— Tak mi się pan bronisz — z uśmiechem rzekła wdowa — że i ja mam ochotę swojego nie odstąpić; za cóż pana wszyscy tu w okolicy i w sąsiedztwie zowią poetą?
— O! to nie dziw! Najprzód niekiedy czytam i uczę się, to już pierwszy wielki mój grzech; po wtóre nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom I.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.