Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

ostatnich sił ze swego konia dobywał.
Ale nareszcie i droga rozrzedzonemi zaroślami otoczona zdawała się zbliżać ku Zapadni. Niedaleko karczmy znaleźli na ostrym pniaku rozbitego konia, któremu kozacy postronki poobcinali tylko; był to nieszczęśliwy kasztanek biczowy.
Widok ten dodał otuchy goniącym; koń jeszcze niezdechły okazywał, że tylko co go porzucono; ucieczka musiała się przez to opóźnić, stracono chwilę pozbywając się konia.
Bolesław spiął nogami swego łysego czerkiesa i popędził tchu ostatkiem, w dali już coś turkotało; serce uderzyło mu silniej, wstąpiła w nie nadzieja, pochwycił dubeltówkę wiszącą na ramieniu.
W tem zaświeciły okna karczemki i ukazał się stojący przed nią powóz. W okamgnieniu Derewiański i ludzie Bolesława otoczyli Kalankę i jego kozaków. Szczęściem ucieczka dalsza z powozem była niepodobną, bo drugi koń leżał skaleczony ostrą gałęzią, która mu brzuch rozszarpała. I poleskie drogi na coś przydać się mogą...
Z powozu krzyk słaby z płaczem zmięszany słyszeć się dawał; grzmiący głos Alfreda go głuszył; kozacy wyciągali konia, Zabijaka siadał na kozioł mając już gnać dalej... gdy w koło zaszumiało, zatętniało, i Bolesław zawołał:
— Stójcie łotry!
Kalanka wychylił się, siedział na przodzie powozu; Frunia dziwnym głosem wrzasnęła przeraźliwie...
W mgnieniu oka napastnik blady, obłąkany, sam niewiedząc co czyni, pochwyciwszy pistolet, wyskoczył z powozu pędząc na Bolesława.