Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaraz, zaraz, niech-no pani sobie idzie do pokoju bo wilgoć, a ja się powoli wygramolę.
Pani Żacka uwierzywszy tej całej historji, weszła nazad do pokoju, a ludzie zanieśli Stanisława do ciasnej jego izdebki i złożyli na łóżku.
— Poszlijcie teraz po cyrulika — rzekł cicho; — tylko tak, żeby pani nie wiedziała... bo obie nogi mam połamane...
To mówiąc, stary obejrzał się na krzyż Chrystusa stojący na ołtarzyku, i jakby mu ofiarował cierpienie swoje, westchnął lżej nieco.
Na chwilę uspokojona pani Żacka, w miarę jak wieczór w noc się przemieniał, poczynała znowu z największą rozpaczą co było w domu ludzi rozsyłać, rozpędzać, a sama we łzach usiadła na ganku, załamując ręce... Wieczór zszedł cały, a o Justysi ani słychać.
Przywiezienie pokaleczonego Stanisława doszło z ust do ust na folwark i domyślna ekonomowa stanęła osłupiała na chwilę, nie mogąc pojąć co on tam pod Okopami robił, a nie wątpiąc, że był świadkiem porwania. Wkrótce jednak rozśmiała się z własnego strachu i tupiąc nogą zawołała: Musi się udać i już się udało kiedy jej nie ma.
Trudno opisać, co przez tych kilka śmiertelnych godzin działo się z panią Żacką... traciła przytomność, wyrywała się iść sama, wołała, płakała, dostawała serdecznego śmiechu i mdłości, a Kunegunda, nie wiedząc już co począć, wciąż tylko świętościami ją żegnała.
Około jedenastej ukazało się światełko latarni na drodze od Zapadni, za niem powolnie posuwający się powóz. Zaledwie błysło, wdowa już leciała naprzeciw niemu, czując tam dziecię swoje.