skliwość zamordował w domu, a mnie, wiesz, potrzeba do życia powietrza i ruchu pracy. Gnuśność poniewiera tysiące ludzi, praca nie zabija nikogo.
— Ale mamo... z twojem zdrowiem?
— Zdrowie moje, jak wszystkich wychuchanych nazbyt za młodu, ciągle się niby psuje, ale trwa widzisz i posłuży mi dłużej pewnie, niż inne na pozór olbrzymie.
Bolek zamilkł, ale nie przekonany odezwał się po chwili:
— Droga mamo, czyż myślisz, że ja nie widzę i nie czuję tego co się z tobą dzieje? O! serce synowskie najtajemniejsze cierpienia odgadnie, póki bije razem z tem macierzyńskiem sercem, którego jest gałązką. Ty się pracą zamęczasz; nieraz w nocy podsłuchałem twej modlitwy bezsennej, wiem jakie bole znosisz w cichości, odprawiwszy wprzód wszystkich, aby cię nikt nawet pożałować nie mógł. We dnie wstajesz potem i pokazujesz twarz wesołą. Kłamany święcie uśmiech, żeby mnie nie martwić, aleś chora, chora...
Pani Wilczek dwie łzy stanęły w oczach, zarumieniła się, usiadła i po chwili odpowiedziała głosem pełnym wzruszenia:
— Przywiduje ci się moje dziecko; gdybym wreszcie i cierpiąca była trochę, na cóż wołać o litość i pomoc, gdy nie ma coby pomogło?
— Ale jest, ktoby się ulitował! — zawołał syn.
— Nie rozumiem tego egoizmu, który pragnie litości, by trochę zwolnić swego bolu kosztem cudzym. Co się tycze pracy, ty wiesz jak ona mi jest miłą, potrzebną, konieczną; to moje lekarstwo jedyne, to moja rozrywka, to życie...
— Ale ta rozrywka zabija, mama jej nadużywa.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.