Gdy na folwark wbiegli ludzie z rozkazu pani, aby ją przytrzymać, jej już nie było, drzwi tylko znaleźli otwarte i świecę dogorywającą w lichtarzu...
Jest u nas podanie o jakiejś żydowskiej poczcie, którą starozakonni, przed niewielą jeszcze laty ściślej niż dziś skupieni w gromadkę, do spraw swych ważniejszych używać mieli; z karczemki do karczemki, z kartką lub hasłem tajemniczem, oklep na chudej szkapie, puszczał się w łapserdaku z połami zakasanemi, lub w jednym tylko kaftanie żydek, i do najbliższego współwiercy znać dawszy o nowinie obchodzącej Izraela, powracał nazad powoli. W ten sposób z telegraficzną szybkością, handlowe i inne tyczące się losów narodu wiadomości, w pokoleniach wygnańców krążyć miały. Tak to mówiono; ja przyznam się, żem nigdy, widząc żyda jadącego na koniu, w tę pocztę tajemniczą uwierzyć nie mógł. Żyd zwykle (wyjmuję z powołania koniarzy) licho siedzi na szkapie, kolanami, łytkami i piętami nieustannie poddaje ducha bydlęciu, smaga, bije, cmoka, krzyczy, a rzadki koń, żeby się pod nim nie znarowił, bo czuje że żyd nie umie siedzieć na nim, gdyż nim włada zuchwale ale tchórzowsko razem. Nic pocieszniejszego nad tę jazdę proszoną i nadzwyczaj powolną, a dla jeźdźca pracowitszą nad wszelką inną pracę.