— Nie! nie! spuść się na mnie; dobijać się nie myślę, nie mogę, nie chcę; jestem matką i mam ciebie.
Bolek rzucił się jej do nóg i chwytając za ręce, rzekł półgłosem:
— Biedna, biedna matko moja, tyś święta, tyś męczennica! Czyż ci Bóg losu i na starość nie osłodzi?
— Dziecko! ja się przecie nie skarżę!
— Ale cierpisz?
— Któż nie cierpi?
— Tak jak ty, święcie, jak ty łagodnie i anielsko, nikt pewnie.
— O mój Bolku, nie przesadzaj; więcej daleko cierpieli święci pańscy za wiarę i ktoś... ty wiesz... Ktoś jeszcze więcej cierpi.
Bolek spuścił głowę, umilkł i płakał.
— No, dość tego, — przerwała matka żywo, otrząsając się z wrażenia tej chwili rozmowy — człowiek nie na jęki stworzony; pracujmy, ufajmy w Bogu; skarga to oręż słabych i oręż słaby, męczy ich i ludzi od niczego nie broni; zostawmy go biednym wiecznie tylko sobą zajętym samolubom. Gdzie byłeś?
— Byłem w polu przy radłach, u siewaczy, na łąkach, wszędzie gdziem myślał, że może oko moje być potrzebne. Ale cóż moje oko warte! wszakże to tylko niewprawny wzrok nieuka, którego ośmiewają poetą!
— Nie uważaj Bolku; mniejsza o śmiechy ludzkie, gdy sumienie spokojne mówi ci, że spełniasz powinności jak możesz. Powoli nabierzesz doświadczenia, rozmiłujesz się w swoim stanie wieśniaczym i przestaniesz tęsknić za czem innem, bo wy młodzi zawsze tęsknicie.
— O! nie ja przynajmniej.
— Nie chcę cię badać, ale Boga proszę, żebyś ten
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.