Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, toć nie wielkie nieszczęście.
— Matka moja ma słuszność, wolałaby równą mnie a ubogą.
— Coś tych waszych rafinerji nie rozumiem.
— Chyba nie chcesz rozumieć, kochany sąsiedzie.
— Bo powiem ci szczerze, bez pochlebstwa, taki chłopiec jak ty więcej wart niż odłużone Zaborze, które po Justysi wziąć można; nie ty więc im, ale raczej oni tobie pokłonić się powinni.
— Nadto mnie pan pochlebnie sądzisz — rzekł Bolek skromnie. — Ale otoż i mama.
Wchodziła właśnie pani Wilczek i wesoło powitała gościa, zaraz go ciągnąc na przeciwna stronę. Bolesław, któremu dała jakieś chwilowe zajęcie, poznał, że go nie chciała mieć świadkiem rozmowy, i wyszedł smutny ku zabudowaniom gospodarskim. W pokoiku bawialnym podano tymczasem śniadanie, a pani domu przyniósłszy swoją pończochę, bez której nie stąpiła, odezwała się spokojnie do Derewiańskiego:
— Kochany sąsiedzie, wiesz już zapewne o mego biednego Bolka zamysłach?
— Wiem, bardzo winszuję — rzekł zajadając Derewiański — dobra panienka, ładna panienka, nie uboga, jedynaczka, ród poczciwy, i czegoż więcej żądać?
— Ale powiedz mi, do czego jemu ożenienie?
— Żeby miał żonę, pani dobrodziejko, — śmiejąc się odparł sąsiad — alboż nie ma dobrych odlewanych lat dwadzieścia kilka? Pani wie przysłowie, że kto się wcześnie ożenił, nigdy nie żałował, a przysłowia są mądrością narodów, według nie starej jeszcze teorji. A lepiej... żeby to było gdyby zasmakował w kawaler-