że post był temu przyczyną. Syn pozostał przy niej nieodstępny, a Derewiański silił się na dodawanie otuchy swoim sposobem, to jest żartami. Tak spędzili czas do wieczora, i matka jakby wstydząc się tego chwilowego braku rezygnacji i męstwa, resztę dnia dość dobrze udawała wesołość i spokój. O mroku wyszli na przechadzkę do ogródka i tu nad brzegiem rzeki spędzili resztę czasu do nocy; bo i wieczerzę pod sosnami zastawiono.
Gdy się spać rozchodzili, Bolesław milczący przykląkł przed matką znowu, ona go w cichości, nie mówiąc i słowa, pobłogosławiła i odprawiła żywo, kryjąc łzy, które znowu wytrysnęły. Nazajutrz o świcie wyjechać postanowili.
Derewiański tak poradził, aby uniknąć scen nowych i oszczędzić wzruszeń biednej kobiecie.
Lecz gdy przyszło wychodzić z domku do bryczki stojącej za bramą, ujrzeli na ganku postać białą, która z daleka żegnała ich krzyżykiem... była to matka. Obawiali się ją budzić, ona całą noc nie spała.
Gdy konie ruszyły z przed wrót, usiadła na ławeczce, i nieruchoma pozostała w zamyśleniu głębokiem, nie wiedząc co się w koło niej dzieje. Nie dziwujmy się niepokojowi jej serca: los syna miał się dnia tego rozwiązać!