jakby się chciał upewnić, że nie darmo przyjechali; nareszcie nie wytrzymał, zbliżył się do pana Derewiańskiego i szepnął:
— A co? pan z ręcznikiem?
— Gdybyś też zgadł, to co?
— Podziękowałbym panu Bogu, bo mi się tego dawno chce... ale czy tak? doprawdy?
— Może to być wszystko; powiedz-że mi ty co ich tu znasz na palcach, a nie pójdziemy my z kwitkiem?
Bolesław trochę się usunął, słysząc, że zaczynają szeptać po cichu.
— Za nic ręczyć nie mogę, — powolnie rzekł stary sługa — kocham pana Bolesława bardzo, jakoś mi aż nieboszczyka mego anioła zdaje się przypominać, a to wielka rzecz!... ale muszę wyznać wam wcześnie, że moja pani do niego nie ma serca. Pan Bolesław bardzo koło panienki chodzi, a tu potrzeba i starszym się przypodobać. Poczciwa, najlepsza i najdroższa pani moja, ale lubi, żeby o niej nie zapominali, boć tego warta; a biedaczka samotna, opuszczona. Zresztą nie wiem czemu pan Bolesław jej jakoś nie w smak.
— O! to źle, mój Stanisławie, a cóż będziemy robić?
— To nic, powoli tylko panie kochany, a posłuchajcie mnie. Coś mi się widzi, między nami, że panienka dla niego dobrze usposobiona, to już pierwsza wygrana; potem i nasza pani da się nakłonić, ale nie nacierajcie zbyt żywo, nie wymagajcie od niej stanowczego słowa, bo możecie sobie naprowadzić odmówienie; kontentujcie się odłożeniem, namysłem, byleby nie zrywać. Pan jak byłeś przyjacielem nieboszczyka anioła mego, i masz wagę u mojej pani; jeśliby mu odkryła powody, dla których może być przeciwna, potrafisz jakoś przełamać
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.