Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co też pan pleciesz na tę swoją żonę!
— Najzacniejsza kobiecina, święta z kościami, ale z kościami kobieta!
— No i cóż z tego?
— Więc często, gdy nie chce słyszeć, głuchnie nagle, gdy nie chce widzieć, ślepnie.
— Ale ja, doprawdy...
— To wina Domicelki... Otoż, pani dobrodziejko, do rzeczy wracamy: pani się nie domyśla, że ja tu po prost w swaty?
Sędzina spojrzała obłąkanym wzrokiem, usta się jej zatrzęsły, nie rzekła słowa.
— Tak to panią dziwi! Nic przecie nadzwyczajnego. Ze spokojniejszem sumieniem nie szedłbym do niej za własnym synem przemówić, bo ten za kim się wstawiam, poczciwy, zdolny i najpiękniejszych nadziei chłopiec. Nie wątpię, że i pani go ocenić potrafiłaś. Mówię o przytomnym tu Bolesławie Wilczku.
Zrazu sędzinie trudno było i słowa wymówić, tak się mocno zmięszała; ale przyszedłszy powoli do siebie odparła cicho:
— Bardzo mu jestem wdzięczna, prawdziwie umiem to uczuć... ale... ale...
— Niech mi pani daruje otwartość moją, nie przyjechałem tu dobijać się zaraz o słowo, o przyrzeczenie... wiem, że to rzecz wielkiej wagi. Przybyłem tylko polecić go pani i niejako zaręczyć za niego, choć zdaje mi się, nie potrzebuje zaręczeń, kto go zna.
Sędzina się tem trochę ośmieliła.
— Szanowny panie Derewiański — szepnęła. — Znasz-że go tak dobrze z bliska?
— Jak własne dziecko.