Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

Po chwili wypoczynku, Derewiański znowu powoli szturm przypuszczać zaczął.
— A zatem, kochana sędzino, — odezwał się — cóż mi na moje usilne i najuniżeńsze prośby odpowiedzieć raczysz?
— Prawdziwie — zbierając się na siłę odezwała wdowa — chciałabym z serca, tak zacnemu pośrednikowi nie odmawiać, a jednak muszę...
— Jakto? tak wręcz odmówić?
— Tak jest. Trudnoby mi się było z powodów wytłumaczyć: są obawy, są uczucia, z których człowiek sprawy sobie zdać nie potrafi, cóż dopiero drugim? I tu tak właśnie, nie umiem ci się wyspowiadać, co mnie do tego skłania, panie Derewiański: szanuję pana Bolesława, ale ile razy na myśl mi przyjdzie, że mógłby być zięciem moim, dreszcz po mnie przechodzi; uważam to za rodzaj przeczucia.
— Może to po prostu chimera — odparł żywo przyjaciel. — Daruj mi pani, ale tu znów Domicelka temu winna.
Pani Żacka musiała się roześmiać, prędko jednak powróciła do swojej powagi.
— Miałażbyś pani serce tak mi wbrew odpowiedzieć?
— Muszę, bo nie pojmuję, żebym to zdanie, jakie mam dziś, zmienić kiedy mogła.
— Zostaw-że nam pani nadziei choć na lekarstwo!
— Jakąż mogę dać panu? mnie się zdaje, że lepiej daleko nie łudzić się żadną, to leczy najskuteczniej.
— A jeśli córka pani?...
— Moja córka — spiesznie wrzuciła wdowa — moja córka podziela myśli i uczucia moje.
— Pani dobrodziejka jesteś tego pewna?