Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

pieczną pochyłość. Wdowa dostała niezwykłych rumieńców, i z tego pragnienia powrotu do pierwszej treści, a niemożności zagadnienia go w rzeczy tak delikatnej, z pełności myśli różnych, które się w jej głowie krzyżowały, zupełnie zamilkła na chwilę, wodząc oczyma rozognionemi niepokojem po podłodze, po suficie, po ścianach.
Sąsiad tymczasem zacierał jak mógł ślady, któremiby nazad wrócić było można; nie chciał nagle uciąć, żeby to się nie zdało zbyt widocznem a bojaźliwem, i za przejście użył porównania Bolesława z otaczającą go młodzieżą.
— Powiem pani dobrodziejce — odezwał się żywo i pospiesznie — że mój Bolesław, mój ukochany Bolek, to istotnie perła młodzieży naszej, choć go pani tak surowo sądzisz... A! cóż na to poradzić, są niewytłumaczone wstręty; ale nie mniej jest to najznakomitszy w okolicy młodzian. Radbym, żeby mój syn był mu podobny, ale go moja Domicelka pieści, nie mogę temu zapobiedz, bo zaraz płacze, a ja znowu płaczu kobiecego gorzej ognia się lękam. Otoż, wracając do niego, perła, pani dobrodziejko, perła urjańska! Gdzież mi kto pokaże coś podobnego! wszystko to przy nim hałastra i błazny, jeśli mi się pani tak wyrazić pozwolisz. On jeden na człowieka się kieruje! Nie daleko szukając, ten dudek Alfredek, cóż to za truteń!
— Nie łaskawie się pan o nim wyrażasz! — z przyciskiem przerwała wreszcie pani Żacka — ale to bardzo przyzwoity młody człowiek.
— Przepraszam panią dobrodziejkę, ale to najnieprzyzwoitszy hultaj jakiego ziemia nosi.
— Panie Derewiański! — z wymówką przerwała wdowa.