— A jużciż choć tego bronić pani nie możesz?
— Dla czego?
— Boć to cały Boży świat wie, że nie ma łotra i szaławiły nad niego.
— Nie wiem jego życia, ale w salonie...
— A! ba! niech bo się pani nie spuszcza na to co w salonie... to właśnie źle, że w salonie tak śliczny, przyzwoity, gładki, grzeczny, pachnący, a za drzwiami kozak. Czuje, że wstydzićby się powinien za życie, które prowadzi, a nie chce się poprawić.
— Ale cóż to za życie prowadzi? — coraz żywiej spytała pani Żacka, zapominając o dwojgu młodych zostawionych w pierwszym pokoju. — Juściż nie kradnie, nie rozbija, nie...
— Wszystkiego tego jest po trochę, tylko inną formą: kradnie, bo ma długów tyle, że ich nie będzie w stanie popłacić, robi jeszcze nowe, i wie, że nie będzie miał ich czem oddać. Zabija, bo młodzież najniepoczciwej psuje.
— Na Boga! panie Derewiański, unosisz się; cóż on panu zrobił?
— Co mi zrobił? Nic a nic! owszem, byłem przyjacielem jego poczciwej matki i ojca, dobrze mu życzę, i właśnie dla tego w oczy i za oczy tak surowo go sądzę. Pani mówisz, że się uprzedzam; ja jeszcze pobłażający jestem.
— Ale to fałsz przecie, żeby tak źle miało być w interesach; mówiono mi nawet, że dobry gospodarz!
Na te słowa wymówione serjo, Derewiański tak dziwną zrobił minę, tak się zdumiał, a nareszcie tak homerycznym parsknął śmiechem, biorąc się przez ostro
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.