Stracił zdrowie na rozpuście, pieniądze w karty, czas na hulance, a wstyd na drobnych brudnych awanturkach. Stryj, którego procesował, oddał mu majątek mimowoli może czystym: on sam go zatachlował. Dziś ma cztery razy tyle długu ile warte Otręby, i w sperandzie, że jeszcze straci co kiedykolwiek mieć może. U niego od dnia do nocy pijatyka, gra i najgorsze towarzystwo; gospodarstwo gorzej niż złe, bo żadne, nigdy nie doglądane; w worku dziura, w głowie zielono, w sercu pusto. Ot, cały pan Alfred! Ale co prawda to prawda; jak się ogoli, wysztafiruje, jak minkę ułoży, pazurki powciąga, i przed progiem zamaskuje się w niewiniątko, to go w salonie do rany przyłożyć. Miły, grzeczny, sprytny, nie głupi, uda kogo zechce, nawet porządnego... i uczciwego człowieka.
— Panie Derewiański! — przelękniona tym obrazem odezwała się Żacka — i to pan mówisz bez gniewu, bez uprzedzenia?
— Jest to taka prawda, jak szanuję pamięć jej zacnego męża, jak cenię jej przyjaźń dla mnie, i jak moją Domicelkę kocham, co wszystko kwestji nie ulega, zdaje mi się.
— Ale toby była poczwara!
— Bo i jest! — rzekł Derewiański. — Kto go chwali, albo bardzo głupi, albo zły bardzo. Zlituj się pani, to najniebezpieczniejszy człowiek!
Żacka z niecierpliwością ruszyła ramionami; Derewiański począł się przechadzać, poprawiając włosy; coś myślał. Nagle stanął wśród pokoju, podniósł brwi, usta nadął i rzekł jakby się opamiętywając:
— Ba! ba! ba! jestem w domu! rozumiem!
— Co to jest? — spytała wdowa.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.