— To już okrucieństwo! — krzyknął Jan. — A kiedy jest takie prawo we dworze od samej pani, że wszyscy po trzy piją?
— No, a ty masz odemnie prawo na dwa.
— A mówicie, żem pijak?
— Boś pijak!
— A oni to nie?
— Oni pracują i nie upijają się.
— No, kiedyż im nie pijakom dajecie po trzy, to mnie, kiedy już mam być nałogowym, i trzy nawet mało! To w oczy skacze! — gorąco z gestykulacją dramatyczną dodał Jan. — Inaczej może być nieszczęście, to oczywista!
Stanisław już był furtkę zamknął i odszedł, Jan sparł się na kiju, spoglądając to ku karczemce Moszka, to na dwór i ogród; poczem następujący monolog, w rodzaju Hamletowego, deklamował z wielkiem uczuciem:
— Iść... czy nie iść? Tu jeść dają, to prawda, ale wódki mało; tam głód może, ale wódka, choćby ją tylko wąchać przyszło, cały dzień... Moszkowa dobra kobieta, niech sobie co chcą mówią... Prawda, że obedrze do koszuli, ale wódki dla jakichś głupich przesądów nigdy nie odmówi. Serce dobre, głowa dobra, nieszczęście, że żydówka. Stanisław ogromnie zły i skąpy człowiek; nie chce wejść w moje położenie, że mi pragnienie pali wnętrzności; zimna istota! Słowo honoru... kamień! Wciurnastki! wciurnastki! co tu począć? może mnie nawet już nie przyjmie. Powiedziałem mu słowo prawdy... gorzkie... U Moszka siedź póki chcesz... i miła to pozycja tej karczemki; nieraz ktoś się nowy nawinie, a we dworze djable tęskno. Pójdę, niech ich tam djabli wezmą! Moszkowa da na kredyt: udam, że mam dwa
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.