złote; zawiążę guzik w węzełek i będę się szeptał z rozwiązywaniem, póki nie wypiję; dopiero jej poproszę o poczekanie... Wybiją! ale nie! żyd nie będzie śmiał mnie tknąć; zresztą przecież oddam!
To mówiąc, posunął się ku karczemce; Stanisław, który tej walce przypatrywał się z daleka, ruszył ramionami i poszedł do dworu z głową zwieszoną.
Tu już się miało ku odjazdowi, i pan Derewiański właśnie z głośnemi komplementami i uśmiechem pokrywającym zły humor, wychodził z bawialnego pokoju, wiodąc za sobą Bolesława równie smutnego, ale uspokojonego.
— A co? — zapytał po cichu Stanisław, podając płócienny płaszczyk panu Derewiańskiemu — a co tam?
— Niechaj to na później — odpowiedział sąsiad — od razu trudno.
— Aleście nie wzięli odprawy, broń Boże?
— O! ba! za kogoż mnie macie, żebym do tego dopuścił — rzekł uśmiechając się krzywo swat.
— A bardzo się pani opiera?
— Dosyć...
Stanisław ruszył ramionami i pobiegł do Bolesława.
— Paneczku — rzekł po cichu — nie traćcie nadziei, jakoś to będzie... jakoś to będzie! zobaczycie!
— Dziękuję ci, dobry panie Stanisławie.
— A przyjeżdżajcie często, często... choćby się pani trochę skrzywiła czasem; cóż robić!
Na tych słowach, zawołanie Stanisława do pokoju, przerwało przyjacielską jego radę.