Żacka wzruszyła ramionami, niespokojnym rzutem oka zmierzyła córkę.
— Nic nie powiem więcej, — dodała — ale zmiłuj się Justysiu droga, pracuj nad sobą, żebyś zbyt o tem nie myślała; z góry ci mówię, że to niepodobieństwo!
Znowu łzy błysły i wstrzymała się matka, ale kaszel jej wzmógł się nagle, gdy Stanisław bardzo w porę wpadł z wodą i kroplami.
— A co? pani coś gorzej widzę! — rzekł potrząsając głową.
— Widzisz Stanisławie.
— Oj widzę, widzę i język mi świerzbi...
Rozśmiała się zlekka pani Sędzina.
— To pozwól-że sobie, mój stary przyjacielu.
— Prawdę powiedziawszy wielką mam ochotę, ale...
— Ale cóż?
— Boję się żeby to gadulstwo gorzej pani nie zaszkodziło.
— Gorzej mi już nie będzie, mów poczciwy Stanisławie.
— Powiem pani, powiem pani... — począł stary, ale nie miał siły dokończyć. — E! dajmy dziś temu pokój, niech to będzie na potem. Ot, wolałbym się dowiedzieć, co to pani zaszkodziło, od czego to pani gorzej? Czyżby przejażdżka?
— Ale nie...
— Cóż? goście?
Kiwnęła głową.
— Ba! zaraz bo sobie pomyślałem; ale nie byliż to tacy niemili i męczący goście proszę pani.
— A! i ty za nimi, przeciwko mnie.
— Uchowaj Chryste Jezu! Kiedyżbym ja mógł być
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.