przeciwko drogiej mojej pani! Ale Bogiem a prawdą, cóż im zarzucić?
— A! Derewiański nieznośny!
Stary głową pokiwał.
— Nieboszczyk nasz anioł bardzo go szanował, to człowiek poczciwy!
— Ale język!
— No, kolący, słowa nie ma; ale to się i gorszym trafia a wybacza, coż dopiero jemu?
— A Bolesław?
— Doprawdy, nie wiem coby można mieć przeciwko niemu!
— Nudny, mój Stanisławie!
— Hm! może on panię i nudzi; ale jak innych, to i bawi nawet.
— Zawsze w obłokach.
— E! umie on i po ziemi chodzić!
Pani Żacka zamilkła, Stanisławowi trudniej się już było powstrzymać.
— Dobry chłopiec; mnie on nawet czegoś mego nieboszczyka anioła trochę przypomina.
— Zmiłuj że się.
— Wiedziałem że pani tak powie; ale taki coś jest, coś jest; nie wiem, w głosie, w chodzie, w mowie, bo nie w twarzy. I tak grzeczny i tak dobry jak on, i czegoś mu z oczów patrzy poczciwie.
Żacka ruszyła ramionami.
— To już dzikie przywidzenie.
— Że poczciwy pani, to już pewna, najlepszy słyszę syn dla matki, i jakaż to matka! W domu gdyby w gniazdeczku gołębiem.
— Albożeś tam był?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.