Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

nego, i wynosiły nad resztę śmiertelnych, chodzących w butach wykrzywionych i szarawarach bez strzemion. Widocznie chodziło mu o podbicie serca pięknej Teresy, lub niemniej wdzięcznej Fruni, byleby coś podbił. Na krześle, przy kanapie rozpierał się drugi mężczyzna, nie młody już, szpakowaty ale dobrze pofarbowany, bo tylko od spodu siwizna trochę odpuściła, a w górze włosy miał pysznie fioletowe; surdut jego przekonywał o pretensjach do młodości, opartych na wysokich kłębach i wciętym pasie przy szerokich plecach, wydającym się bardzo malowniczo. Twarz ogolona, dla trudności farbowania porostu który już był zsiwiał przedwcześnie, uśmiechała się figlarnie, czerwieniała wspaniale; a wargi szeroko rozwieszone nadawały jej wyraz zwierzęcy, tak, że spojrzawszy nań mimowolnie zadumać się było potrzeba, do kogo podobniejszy, do starego żydowskiego konia, czy do innego bydlęcia. Był to pan Paliba-Pokorski, niegdyś plenipotent niewiadomo czyj, dziś właściciel trzech poddanych w Ciemierówce; stary wyga który miał ze trzydzieści procesów, uchodził za bardzo zamożnego, szczególną pałał miłością ku całej płci pięknej, nawet kiedy płeć ta nie bardzo była piękną. Od niejakiego czasu zaprzężony on został do zwycięskiej kwadrygi pani Boikowskiej i ciągnął jak mógł, zaciągając się nawet, swoją piękną tryumfatorką. Trzeci, niezmiernie skromny chłopaczek, jeszcze w studenckiej łupince, ale słuszny i pod wąsem, nie ładny ale świeży i rumiany, z oszpeconą dziwnym uśmiechem twarzą, która nim była wykrzywioną dziwacznie, z oczkami rzekłbyś zapuchłemi od śmiechu, był synem pana Sędziszewskiego, wielkim łotrem na swoje lata, i częstym gościem państwa Boikowskich. Student ten, który miał