Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

szały do głębi najwięcej tych, co ich nie rozumieli.
— Właśnieś mi pan te szczytne wyrazy z ust wyjął! — przerwała czule spoglądając pani domu... Student rozpiął jeden guzik, jakby go otrzymane zwycięstwo dusiło i piersi jego gniotło; Frunia spojrzała na niego z podziwieniem, Paliba kiwnął głową, potarł włosy i czując potrzebę zawyrokowania, odezwał się stanowczo:
— Ba! ba!... tego!
W tym rodzaju rozmowa toczyła się niezmiernie długo, ale stenografować jej braknie nam cierpliwości.
Pisarz, pomimo nęcących wdzięków dwóch bóstw, musiał odjechać po pierwszej szklance herbaty, którą na ten raz pił bez wódki, nie chcąc drażnić skrytej swej słabości do tego pociągającego trunku. Student i pan Paliba chcieli jeden drugiego przesiedzieć, i mocno się na swych krzesłach porozpierali, ale pan Sędziszewski wkrótce przypomniał sobie ojca i jego admonicje niekiedy zbyt dobitne, a że go i cygaro w niebezpieczny i kompromitujący sposób nudziło, cofnął się. Paliba z widoczną radością uściskał odjeżdżającego, że nawet powiedział mu na drogę:
— Padam... tego; — poczem przysunął się jeszcze bliżej do pani Boikowskiej, ale ta widząc rosnący niepokój Fruni, zbiła go z tropu zapytaniem:
— Prosiłam pana o pozwolenie mi koni do miasteczka; mąż mój swoich nieustannie potrzebuje; spodziewam się, że mi ich pan nie odmówisz?
Była to jeszcze jedna słaba strona pana Paliby, że konie swe lubił, pielęgnował i cenił nadzwyczajnie; zmięszał się więc bardzo, coś zabełkotał i wymownie rzekłszy: — A!... tak... tego... lecz... — porwał za czapkę, pożegnał się i uciekł. Rozśmiała się gospodyni.