się już coś święci. Ale nie było sposobu podsłuchać co i jak; kilka razy podchodziłam do drzwi od sieni, zawsze mi ten Stanisław nieznośny przeszkadzał, a ja się jego gderów tak boję, żem wolała wszystkiego się wyrzec. Po objedzie pani z tym starym wyszła do drugiego pokoju, a Kunegundę zostawili przy młodych. Tu już mnie było wygodnie, bo sobie jak u pana Boga za piecem stałam za drzwiami i słuchałam całej ich rozmowy. Derewiański prosił bardzo za Bolesławem, wychwalał go, ale pani wręcz odpowiedziała...
— No! odpowiedziała! to dobrze!
— Posłuchaj no tylko, nie tak to i dobrze. Nie udało się pani ze wszystkiem; zaręczyła, że panna Justyna nie ma serca dla Bolesława, co fałsz, ja wiem, że fałsz, a Derewiański tak się uczepił, że mu wyrobił pozwolenie bywania.
— No! mniejsza o to!
— Niekoniecznie! oni się z sobą znają i coraz będą lepiej. Ale co najgorsza, to, że na Alfreda, szczuty lis, jak zaczął gadać, wygadywać niestworzone rzeczy...
— A! podły!
— Było tam coś i o twoim mężu i o tobie, ale tego dobrze nie dosłyszałam.
— Co? i o nas? łotr! poczekaj stary! — zawołała Boikowska — odwdzięczym my się tobie i twojemu Bolkowi... Słyszane rzeczy! na niego! na nas! Dla czegoż o nas mówił?
— Powiem ci, że jakoś tego dobrze nie zrozumiałam, bo Derewiański chodził i nos ucierał raz wraz. To wiem, że pan Alfred wiele straci u sędziny, bo takich jej nagadał rzeczy, że pani aż choruje teraz ze wzruszenia.
— Na to mój mąż, żeby to wszystko przerobił, —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.