i rachuję... Jakiemi bądź środkami, bylebym się ożenił, o to mi tylko idzie.
— Chodźmyż powoli, ja zbiorę myśli i powiem ci wszystko — szepnęła Boikowska — boję się podsłuchania. Usłuży nam to, co miało szkodzić; właśnie najlepiej, że się panna kocha w Bolku.
— Ale to fałsz!
— Owszem, chcę, żeby tak było i tak jest.
— Cóż z tego dla mnie możesz wywinąć?
— Wszystko...
— Nie pojmuję wcale!
— Na to potrzeba mojej głowy — uśmiechając się zwycięsko odezwała z wyższością Teresa; — mogę powiedzieć, że mnie w tem nikt nie przepisze. Uważaj tylko dobrze: Bolesław jest nieśmiały i po staroświecku rozkochany; wiem pewnie, że do siebie nie śmieli jeszcze i karteczki napisać. Potrzeba udać list jeden, drugi, trzeci od Bolesława niby pisany. Frunia odda i dopilnuje, żeby go nie pokazała. Gdyby się to nawet stało, a panna odkryła przed matką, tem lepiej, jemu dom zamkną a rzecz uduszą. Ale wedle wszelkiego podobieństwa, tak być nie może; ona odbierze, za drugim listem odpisze. W tych listach potrzeba ją namawiać na ucieczkę z domu, na wykradzenie się. Będzie walczyć, będzie się bać Justysia, bo to wielka trusia, ale go kocha, a matka nie pozwala, pewnie da się namówić. To już Frunia dopomoże; ona będzie naszą prawą ręką. Skończy się na tem, że wykradnie się dla Bolesława, a ty ją pochwycisz i uwieziesz. Potem matka przebaczy, wykradzenie muszą ślubem zamalować i koniec... A cóż? nie dobrze?
Alfred się wzdrygnął.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.