— Ale to ohydna zdrada! — zawołał.
— Zdrada! — uśmiechnęła się ekonomowa — może i zdrada, ale kiedy pokazuje się, że siedm grzechów głównych, jak ten nieporównany Sue dowodzi, są tylko siedmią zpotwarzonemi cnotami, na których się ludzie nie poznali, zdrada także może być cnotą, przynajmniej czasem.
— Ale Justyna?
— Popłacze, przywyknie, z losem się zgodzi i oszukiwać cię będzie!
— Ale świat i ludzie?
— Któż tam będzie wiedział jak się to zrobiło!
Alfred stanął zamyślony.
— Nie, — rzekł — to szkaradnie! ty sobie żartujesz ze mnie.
Na twarzy Teresy szatański błysnął uśmiech; oczy jej zaiskrzyły się jak u dzikiego zwierzęcia, a rumieniec wstydu na chwilę nie oblał jej twarzy, z której życie niepoczciwe starło wszelki srom i uczucie.
— Szkaradnie! — powtórzyła — nie! zachwycające! powinieneś uwielbiać mój geniusz, który ci potrafił z niepowodzenia upleść pomyślność, a zamiast podziwu i podzięki, ty się wzdrygasz! Z ciebie nigdy nic nie będzie, tyś dzieciuch!
— Dzieciuchem nie jestem! — odezwał się obrażony Alfred — ale miara i granica we wszystkiem... to przechodzi...
— To cię żeni.
— Ale w jaki sposób?
— Pewnie i nie chybnie, jeśli się na sposoby oglądać będziesz, nic nigdy nie zrobisz. No? jakże?
— O! to potrzebuje namysłu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.