Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszyła ramionami kobieta.
— Zatem dobranoc ci, myśl i rób sobie co chcesz.
— Czekaj Tereso, czekaj, pomówmy; w twoim dziwnym planie są rzeczy nie do spełnienia.
— Cóż przecie? — niecierpliwie zawołała kobieta.
— Ona listom nie uwierzy, nie może się dać namówić na wykradzenie.
— Niech tylko myśl ta rzuconą będzie; w ostatku Frunia potrafi ją tak naprowadzić gdzie, że ci wpadnie w ręce... Powiemy jej, że matka przebaczyć musi, że to jest jedyny sposób... o to się nie troszcz.
— A jeśli się nie uda?
— Nie może się nie udać!
— Jeśli odkryją, złapią?
— Co poczniesz jeśli się nie ożenisz? — spytała pani.
— Podaję się do służby na Kaukazie.
— No! gdyby się nie udało, masz zawsze czas na Kaukaz uciekać, a inaczej się nie uda, tylko tak jak radzę. Myśl i decyduj się, bo zaczynać potrzeba.
— Dla czego sądzisz, że sędzina tak na mnie dotąd łaskawa, nie przyjęłaby, gdybym się oświadczył?
— Dla tego, że ci tu już stołka podstawili.
— Twój mąż ma na to poradzić.
— Pani uparta i bojaźliwa, jeśli się raz przelękła, nie łatwo ją teraz przekonać. Przytem Stanisław ciągle przy niej, a on ciebie nie lubi.
Alfred westchnął; była chwila, w której błoto i brudy ujrzawszy dokoła siebie, ze wstrętem wyrwać się z nich zapragnął; Teresa jak szatan wstrzymała go szyderstwem.
— Cha! cha! — rzekła — widzę, żeś daleko większy