Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

tchórz niżelim myślała i w dodatku pełen przesądów... radź-że sobie sam.
— Słuchaj Tereso — po namyśle rzekł Alfred — tak będzie: sprobuję się oświadczyć, jeśli mnie odepchną... a... to przyjmuję twój projekt; co będzie to będzie, nie mam nic do stracenia!
— Pozwalam na to, ale i oświadczeniem nie zwlekaj.
— Pozajutro przyjadę.
Noc już była zapadła wśród rozmowy, i opatrzywszy się, że ją zbyt długo przeciągnęli, oboje żywo się rozeszli, ekonomowa na folwark, on do domu zamyślony spiesząc.
Niespodziany powrót męża, który uprzedził Teresę, zniecierpliwił ją na krótko. Boikowski czekał na nią w ganku, widocznie zły, bo łajał i bił na wszystkie strony. Zobaczywszy żonę, wstał i podbiegł ku niej.
— Gdzieżeś była?
— Gdzie?... chodziłam na przechadzkę!
— Po nocy?
— A jeśli mi się podoba, cóż masz przeciwko temu?
— Moja pani... to mnie się nie podoba... jestem przecie mąż.
— I cóż dalej? — zimno i dumnie spytała.
— To nieprzyzwoicie!
— Dajże mi pokój! — z gniewem wybuchnęła żona — miałabym dla twojej fantazji siedzieć jak zaklęta i wędzić się w izbie... Ile razy zechcę, pójdę choćby o północy...
— To weź-że z sobą kogo.
— Na co? żeby się za mną ogon włóczył! Ja chcę być samą!
— Ale oczy ludzkie?