No... i pójść do Juchima z temi pieniądzmi... byłoby się za co poweselić...
Te i tym podobne rachunki i spostrzeżenia zajmowały stróża, który umiejąc myśli zajęcie przenosić nad ruch ciała, całkiem się mu oddawał; tymczasem pan Alfred, właściciel bryczki i koni, przechadzał się żywo w oddaleniu po piaskach, widocznie smutny i wzruszony... Juchim, znawca ludzi, wpatrywał się w niego zdaleka i mówił do Sury:
— Gdyby to był handlarz, myślałbym, że rachuje ile zyska... ale on nie taki człowiek, o czem-że tak może rozmyśliwać chodząc pod sosnami? Na kogoż czeka? A! otoż i Boikowski konno. Suro! Suro!
— Hm? — lakonicznie wstrzymując się w wiekuistym przechodzie spytała go żona.
— Wszak to on czekał na Boikowskiego?
— A nu?
— Coś oni z sobą mają te dwa łotry!
Sura już była poszła w dalszą wędrówkę żywota, którą odbywała na niewygodnych drepcąc pantoflach. Juchim tak dalej rozważał:
— Nie trudno ich zgadnąć: Boikowski myśli mu pannę sprzedać, nie udaje się we dworze zwąchać. Knują coś za dworem. Nie dobra to sprawa... dość mamy ekonoma, cóż gdy nam jeszcze taki pan przybędzie... I tej starej pani szkoda! Źle! Juchimie! Nam także potrzeba radzić, żeby się jakie głupstwo nie zrobiło pod nosem. Ale jak tu się dowiedzieć, co oni szachrują, a podsłuchiwać niebezpiecznie.
Podchodził Juchim trochę, wziął czapkę, zawahał się i powiesił ją na kołku; podparł się w oknie i dumał jeszcze.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.