— Ale cóż? jak to było? — spytał ekonom.
— Jak? co ci o tem wiedzieć; dość, że mi jasno i wyraźnie odmówiła, a nawet dała uczuć, żebym poprzestał bywać w jej domu. Nie przestąpi progu waszego noga moja, chyba po zemstę, chyba na pohańbienie wasze... Mówiła ci co żona?
— Przyznam się panu, że choć bardzo mojej żonie wierzę — rzekł z wahaniem ekonom — ale to jest rzecz tak niebezpieczna...
Alfred stanął i rozśmiał się.
— Musi tak być! — krzyknął — ona jedna z nas ma głowę i radę na wszystko. Tak zrobię! Powiedz jej niech list poszle, niech wszystko gotuje, a z mojej strony porobię przygotowania... Księdza nawet zamówię. Ta baba i dziewczyna poznają komu śmiały odmówić.
— A jeśli się nie uda? — cicho szepnął Boikowski.
— No! to zawsze czas sobie i jeszcze komu będzie trzeba, w łeb wypalić.
Ekonom pobladł, a widząc gwałtowne wzruszenie, wzmagające się w Alfredzie, począł się już cofać; ten go zatrzymał.
— Jutro wieczorem będę u was — rzekł — naradzimy się o wszystkiem; teraz do domu! pamiętaj, żebyś mnie nie zdradził, dam ci na lat trzy, na cztery, na sześć lat Otręby, ale ona musi być moją, jakimkolwiek sposobem... musi! Muszę im pokazać, kto jestem! i jak się umiem pomścić.
To rzekłszy pobiegł szybko do bryczki, rzucił się w nią raczej niż siadł i pojechał cwałem do domu. Boikowski pozostał, konia trzymając za uzdę, kłopotliwie zamyślony.
— Sęk! — rzekł do siebie jadąc powoli — nie ma
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stary sługa tom II.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.